1. Wielka grzesznica

Nie ma co ukrywać: zwykle żyjemy w pewnej iluzji rzeczywistości. Chcemy widzieć siebie dobrymi, pełnymi zasług, uważamy, że inni powinni zwracać na to uwagę i nas doceniać. Nie dostrzegamy za to tego, w czym nie domagamy, jesteśmy trudni dla innych, skoncentrowani na sobie, popełniający błędy w zewnętrznym zachowaniu czy wewnętrznych motywacjach. Relacja z Bogiem, jeśli jest prawdziwa, prowadzi prędzej czy później, gwałtownie czy stopniowo, do opadania masek. Miałam dobrą intencję, tylko inni mnie nie zrozumieli? Nieprawda. W rzeczywistości było tak, że upierałam się przy swoim zdaniu, myślałam, że tylko ja mogę mieć rację i chciałam podzielić się z innymi moją domniemaną wszechwiedzą. Doceniono kogoś innego, podczas gdy moje pomysły były lepsze? A może to ja nie wzięłam pod uwagę całej sytuacji i myliłam się w swoim sposobie patrzenia? Może ktoś dostrzegł coś, czego ja nie widziałam? Może ja też powinnam go pochwalić za jego wkład w znalezienie wyjścia z trudnej sytuacji? Z takiej perspektywy nagle okazuje się, że przeciętny dobry katolik ma bardzo wiele do wyznania na spowiedzi i że dobre intencje bardzo łatwo mogą stać się przykrywką dla egoizmu. Okazuje się też, że często wcale nie jesteśmy tak bardzo panami samych siebie, jak byśmy tego chcieli ani nie potrafimy obiektywnie spojrzeć na całą rzeczywistość.

Sytuacja zaczyna wyglądać inaczej, gdy na serio angażujemy się w życie duchowe. Najpierw jest mozolna praca uznawania, że mój ogląd rzeczywistości jest mocno zsubiektywizowany, praca nawracania swojego myślenia, co ma prowadzić do nawrócenia serca – zmiany sposobu postępowania. Już tej pracy nie da się podjąć bez pomocy łaski Bożej. Sami z siebie nie będziemy nigdy w stanie stanąć w trudnej dla nas prawdzie, bo iluzja jest łatwiejsza i przyjemniejsza. Dopiero gdy w grę wejdzie przesłanka większej miłości, mogą zacząć opadać maski. Ten pierwszy etap jest konieczny, w dodatku trudny i bolesny, ale tak naprawdę pozostaje mało skuteczny. Faktyczny skutek przemiany myślenia i postępowania pojawia się dopiero wtedy, gdy Boża interwencja w nasze życie staje się mocniejsza. I nie chodzi tu o żadne objawienia czy inne cudowne znaki. Św. Teresa od Jezusa i św. Jan od Krzyża piszą zupełnie o czym innym. Gdy Bóg na swój tajemniczy sposób wkracza w życie człowieka w darze osobistego spotkania z Nim w kontemplacji, Jego obecność powoduje, że wyraźnie pokazuje się to wszystko, co w człowieku nie jest z  Boga – każda słabość, niedoskonałość, grzech, wada… Człowiekowi nagle spadają łuski z oczu i zaczyna widzieć siebie w prawdzie. W całej prawdzie o własnej kruchości i słabości. To jedna z konsekwencji spotkania z Tym, który jest samą Świętością.

Św. Teresa doświadczyła tego w swoim życiu i wyryło to na niej niezatarte piętno. Ona wie, kim jest przed Bogiem. Zna swoją słabość, swoje grzechy, swoje niedomagania, niewierności łasce. Nikt nie musi jej o tym przekonywać. Stąd wie, że jest „wielką grzesznicą”, choć trudno byłoby się w jej życiu doszukiwać wielkich grzechów w znaczeniu ścisłym. Ona po prostu widzi dysproporcję między Tym, który jest Miłością, Dobrocią, Prawdą a tym, kim jest ona sama.

Z wyraźnej świadomości własnej grzeszności jasno wynika dla niej, że to przede wszystkim ona potrzebuje Bożego przebaczenia, że do niej samej odnosi się pierwsza część tej prośby z Ojcze nasz: „Odpuść nam nasze winy…” To patrzenie w nagiej prawdzie na samego siebie jest darem Bożym, a dla każdego z nas zachętą, by o ten dar Boży prosić dla siebie i nie zaniedbać wysiłków życia w Prawdzie. To zachęta, by odejść, odwrócić się od swoich domniemanych praw (jak cały czas do tego zachęcała Teresa w kilkunastu pierwszych rozdziałach Drogi doskonałości), a zwrócić się ku Temu, który jest samą Prawdą, by w Jego świetle patrzeć na nasze życie.

Trzeba zauważyć, że Święta dociera tu dużo głębiej niż współczesne psychoterapie, które najczęściej zatrzymują nas właśnie na poziomie naszych domniemanych praw. Teresa schodzi aż do prawdy obiektywnej. Tylko że ta prawda, oglądana przez pryzmat miłosiernego Boga, nie jest powalająca, ale wyzwalająca. Nie prowadzi do załamania, ale do szczęścia.

  1. Nie mam czego przebaczać…

„Jak możesz powiedzieć swemu bratu: ‘Pozwól, że wyjmę drzazgę z twojego oka’, gdy sam masz w swoim oku belkę” – uczy nas Pan Jezus. Św. Teresa swoim życiem wskazuje na drogę nawrócenia od tego stanu. Rzeczywiście, gdy zaczynamy dostrzegać własne słabości i niedomagania, faktyczne czy domniemane winy innych bledną w naszych oczach. Gdy widzę swoje niedomagania, nie mogę już osądzać ani gniewać się na kogoś, kto ze słabości postępuje podobnie jak ja. Co więcej, często okazać się może, że to, co poczytuję sobie za krzywdę i co w moim mniemaniu wymaga heroizmu wybaczenia, jest tak naprawdę tylko moją winą i urazą miłości własnej.

Co jednak w wypadku faktycznych, ciężkich przewinień innych? Oszczerstw, walki o swoje naszym kosztem, przekleństw, zniewag?

„Ja od nikogo nie doznałam krzywdy” – mówi św. Teresa w rozdziale Drogi doskonałości, który właśnie komentujemy. Przypomnijmy, że słowa te pisze ok. roku 1566. W poprzedzających latach, gdy zaczęła doznawać łask mistycznych, wiele osób obgadywało ją, oczerniało, uważało za oszustkę, ostrzegało przed nią spowiedników. W 1562 r. przeszła ogromne cierpienia związane z założeniem pierwszego klasztoru Reformy karmelitańskiej. Przeciwko niej zwróciła się większość sióstr z jej macierzystej wspólnoty. Atakowało ją całe miasto, aż po próby wtargnięcia siłą do nowego Klasztoru. Kolejne lata życia będą ją prowadziły również przez kolejne cierpienia, niezrozumienia, ataki, oszczerstwa. Nigdy nie zmieni swojego myślenia: „Ja od nikogo nie doznałam krzywdy”. Kiedy indziej skomentuje ten stan rzeczy z całkowitym spokojem i oderwaniem: „O wiele bardziej byłam winna, choć w innych rzeczach niż te, o które mnie oskarżali, tak, że uważałam za szczególną przychylność z ich strony, że o nich nie wspominają”. I mówi to ta Teresa, do której najcięższych win można by zaliczyć – mówiąc współczesnym językiem – prowadzenie życia towarzyskiego i czytanie powieści rycerskich, gdy była nastolatką, dużą ilość przyjaźni i relacji towarzyskich w pierwszym okresie życia zakonnego oraz gdy już zaczęła prowadzić pogłębione życie duchowe, pozostawienie na rok czy trochę dłużej modlitwy wewnętrznej z powodu niespójności między łaskami udzielanymi jej na modlitwie a niedoskonałościami w codziennym postępowaniu.

Świętą Teresę prowadzi to aż do wyrażenia następującej modlitwy: „Panie mój, nawet i tak małej rzeczy ofiarować Ci nie mogę na poparcie mej prośby, odpuść mi darmo, Ojcze Przedwieczny. Ja od nikogo nie doznałam krzywdy, a co mnie spotkało od innych, to było sprawiedliwe. Nic więc nie mam, Panie, co bym dla miłości Twojej odpuścić mogła i tylko tę intencję ofiarować Ci mogę, iż gotowa jestem odpuścić każdemu jaką winę, abyś Ty mi odpuścił moje (…). To wiem, że tak siebie widzę pełną przewinień w oczach Twoich, że małą rzeczą w porównaniu z nimi wydają mi się wszelkie prześladowania, chociażby ludzie, nie znając mnie, tak jak Ty mnie znasz, sądzili, że cierpię niesprawiedliwość. Darmo więc, Ojcze mój, potrzeba, byś mi odpuścił”.

Tak działa Bóg. Spotkanie z Nim powoduje przekształcenie w człowieku – od prawie niemożliwości czy heroizmu wybaczenia aż po quasi niedostrzeganie, że stała mi się faktyczna krzywda. Tak wielka miłość jest najczęściej poza naszym zasięgiem, ale możemy prosić Boga, aby przez różne koleje życia prowadził nas do niej. Innymi słowy: aby On stał się naszą jedyną pasją, wobec której wszelkie inne trudności czy niedogodności całkowicie bledną.

  1. Przynajmniej mam co ofiarować Bogu…

Nie należy jednak mylić pojęć: ideałem wybaczenia nie jest to, by nic nie odczuwać. Teresa prezentuje nam treść prośby: „odpuść nam nasze winy…” z poziomu samych szczytów. Ale Bogu milszy jest „jeden grzesznik, który się nawraca…”. Boga bardziej cieszą nasze codzienne, małe, żmudne wysiłki niż wielka rzecz dokonana bez trudności, bo już nabraliśmy wprawy. Nie chodzi o to, by starać się nie czuć przykrości czy smutku, ale by to, co nas boli, umieć ofiarować Bogu i przeżywać razem z Nim. Wtedy Jego jarzmo może naprawdę stać się słodkie i lekkie.

O tej perspektywie ofiary nie zapomina też Teresa. Ona sama idzie drogą gorliwego i wytrwałego naśladowania Chrystusa i przeżywania wraz z Nim cierpień i trudności. Prawda, że długa praktyka życia duchowego i spotkanie z Bogiem w kontemplacji, sprawiły, że nawet wielkie cierpienia prawie jej już nie kosztują. Ale dla niej nie jest ważne to, co osiągnęła, ale to, co może jeszcze uczynić dla Boga. I z tej prostej przyczyny – możemy ją naśladować na takim poziomie, na jakim aktualnie jesteśmy.

Co więc zaleca Teresa?

Po pierwsze, patrzeć na Jezusa, poznawać i rozważać Jego życie.  „O Panie, Panie! Czyż Ty nie jesteś wzorem naszym i Mistrzem? Bez wątpienia, że jesteś. Na czymże więc Ty opierałeś cześć Twoją, Królu nasz? Nie straciłeś jej poniżając siebie aż do śmierci, przeciwnie, zyskałeś ją tym większą i wszystkich nas wywyższyłeś” (36,5).

Po drugie, starać się naśladować postawy Chrystusa. Będzie to znaczyło uczyć się przyjmować trudne sytuacje i cierpienia w duchu łagodności, modlitwy, zawierzenia Bogu, zdania się na Jego wolę. Bez buntu. Bez przerażenia. Widząc, że to, co dziś wydaje się cierpieniem nie do przejścia, w perspektywie Bożej może w przyszłości zaowocować, choć nie wiemy jeszcze jak. Tak jak śmierć Chrystusa przyniosła dla każdego z nas największy owoc.

Będzie to również znaczyło ofiarować swoje cierpienie za zbawienie innych ludzi. Innymi słowy: oderwać się od siebie, od własnej krzywdy, od własnego lęku. Powiedzieć: „cierpię, ale Ty cierpiałeś bardziej. Przyjmij mój trud jako coś, co jednoczę z Twoją ofiarą. Niech przyniesie dobro, nawrócenie innym ludziom. Niech przyniesie też dobro temu, kto mnie teraz rani”.

I św. Teresa stwierdza z mocą: „Błędna jest wszelka droga, która się od tego wzoru oddala” (36,6).

W przypadku osób zaawansowanych w życiu duchowym dochodzi tu jeszcze jedna przesłanka. One już wiedzą, niejako z doświadczenia, jak wiele dał i daje im każdego dnia Jezus, że bez Niego nie mogą nic. Z takiej perspektywy cierpienie, nawet bardzo ciężkie, staje się wreszcie okazją, by coś ofiarować Temu, który daje nam wszystko. A więc ostatecznie: staje się faktyczną radością.

Jest to proces, który jest tak charakterystyczny w rozwoju życia duchowego, że św. Teresa nie waha się napisać uogólniając: „jeśli dusza obdarzona łaskami [mistycznymi], nie będzie miała niezachwianego postanowienia i w danym razie postanowienia tego nie spełni, odpuszczając wszelką, choćby najcięższą krzywdę (…) – taka dusza niechaj nie ufa swej modlitwie” (36,8).

  1. A my…???

Jakie wnioski wypływają stąd dla naszego życia? Wydaje się, że są dwa:

  1. Trzeba uczyć się patrzeć w prawdzie, nie przez pryzmat naszych odczuć, urażonej dumy i miłości własnej. Wtedy wiele sytuacji, w których wcześniej wydawało się nam, że musimy zdobyć się na trud przebaczenia, zostanie szybko zdemaskowanych jako sytuacje, w których to my zawiniliśmy albo jako sytuacje tak drobne, że niewarte zauważenia.

  2. Gdy już zrobimy wszystko, by wykluczyć przesłankę subiektywizmu, to, co trudne, starajmy się przeżyć wraz z Chrystusem, łącząc się z Jego cierpieniem i ofiarując nasze cierpienie dla dobra innych ludzi. Wtedy nie tylko stanie się ono owocne, ale da nam radość i prostotę przebaczenia, niezależnie od doświadczanych negatywnych odczuć. I będzie to przebaczenie płynące z serca, choćby uczucia nadal mówiły co innego.  

13 lutego 2021

"Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom"

Temat przebaczenia powszechnie uchodzi za jeden z najtrudniejszych w chrześcijaństwie. Św. Teresa i tu odwraca perspektywę i pozwala spojrzeć na problem od strony istotnej, tak, jak widzi go Bóg. Patrzy przy tym na to wezwanie jako na całość. Nie koncentruje wzroku najpierw na tym, co zawinili inni, ale na świadomości własnej grzeszności. Dopiero z perspektywy doświadczenia własnego grzechu i Bożego przebaczenia, patrzy na wszelkie przebaczanie. Do tego potrafi dostrzec wartość cierpienia i trudnych sytuacji (czyli tych, w których my zwykle patrzymy na to, jaka krzywda się nam stała i kto wobec nas zawinił) jako sposobu okazywania miłości.

 

 

 

 

 

 

 

 

Klasztor Mniszek Bosych Zakonu NMP z Góry Karmel

pw. Ducha Świętego i św. Józefa w Warszawie

Formularz

kontaktowy

022-632-50-74

w godz. 9-12

          i 14-17

Numery kont:

 

PLN: 75 1240 1037 1111 0010 2552 6401

 

USD: PL37 1240 1037 1787 0010 2552 6847 SWIFT CODE : PKOPPLPW

 

EURO: PL79 1240 1037 1978 0010 2552 6629 SWIFT CODE : PKOPPLPW

 

Klasztor Mniszek Bosych

Zakonu NMP z Góry Karmel

ul. Wolska 27/29

01-201 Warszawa

"Bądź błogosławiony, Panie, niech Cię chwali wszystko stworzenie, za tyle łask, z których największa ta,

żeś mi pozwolił służyć Ci w Zakonie!"

- św. Teresa od Jezusa

Polityka prywatności

Regulamin strony